obywatel kultury vaclav havelCzytałem gdzieś, że system totalitarny stwarza lepsze warunki do cierpiętnictwa niż do myślenia.

Będąc realistą, daleki jestem od patriotycznego złudzenia, że świat tylko na skutek swej beznadziejnej ignorancji nie zna nadzwyczajnych wytworów myśli, od których roi się u nas na każdym kroku. A jednak buntuje się coś we mnie również przeciw wspomnianemu twierdzeniu, że historia skazała nas na niegodną pozazdroszczenia rolę niemyślących specjalistów od cierpienia, jako jakichś uboższych krewnych ludzi z „wolnego świata”, którzy nie muszą cierpieć i dlatego mają czas na myślenie.

 

Przede wszystkim nie wydaje mi się, żeby u nas wielu ludzi cierpiało akurat dla jakiejś masochistycznej rozkoszy albo z braku innych pomysłów na spędzenie czasu. Poza tym nie wydaje mi się, żeby to, co - nie ma powodu ukrywać, że z lekką wzgardą - nazywane jest „cierpiętnictwem”, było w naszym kraju szczególnie rozpowszechnioną rozrywką - ani zawsze, ani nawet przeważnie - tylko jakimś biegiem na oślep ku przepaści. Żyjemy w kraju szeroko znanym z realizmu i do odważnej skłonności do ponoszenia ofiar, jaką odznaczają się na przykład Polacy, naprawdę dość nam daleko. Toteż tym, którzy u nas mogliby być ewentualnie podejrzewani o cierpiętnictwo, nie byłbym skłonny odmawiać zdolności do refleksji: wydaje mi się raczej, że refleksja właśnie w łatwo dostrzegalny sposób towarzyszy czeskiemu typowi „cierpiętnictwa” (pomyślmy choćby o Patoćce - czy nie jest symptomatyczne, że najbardziej znaną ofiarą tego, co nazywa się „walką o prawa człowieka”, stał się u nas najwybitniejszy nasz filozof?). A z drugiej strony, kiedy tak obserwuję z oddali różne inicjatywy obywatelskie i poczynania społeczne „wolnego świata”, wcale nie jestem pewny, czy tym, czym charakteryzują się zawsze, nieodmiennie i najbardziej, jest właśnie głębia myśli; obawiam się, że przeciwnie, że myśl aż nazbyt często kusztyka w tyle za entuzjazmem. I czy aby nie dzieje się tak właśnie dlatego, że za taki entuzjazm przeważnie nie trzeba wiele płacić? Czy rzeczywiście ofiarność i myśl absolutnie nie mogą iść ze sobą w parze? Czy w pewnych okolicznościach ponoszenie ofiar nie może być jedynie konsekwencją myśli, jej świadectwem albo nawet motorem?

Krótko i węzłowato: nie odważyłbym się twierdzić, że u nas myśli się mniej niż gdzie indziej, bo tu musi się cierpieć. Przeciwnie, sądzę, że przy odrobinie dobrej woli z tutejszego myślenia - może właśnie dlatego, że trzeba było za nie czymś zapłacić i że wyrosło z czegoś niełatwego - udałoby się wyciągnąć jakieś nauki natury powszechniejszej. Racja, myślenie to częstokroć bywa zagmatwane, bełkotliwe, bezładne; lekkość i brawura strawnych na całym świecie bestsellerów istotnie nie jest najsilniejszą stroną tutejszych tekstów; angielska elegancja czy też francuski wdzięk związane są, niestety, rzeczywiście raczej z Anglią i Francją niż z nieco ociężałą Europą Środkową - ale z tego, że po prostu tak jest, nie wyciągałbym żadnych dalej idących wniosków.

Nie wiem, do jakiego stopnia okoliczność, że u nas też się jeszcze (czasami) myśli, wpłynie na poprawę naszych perspektyw; na pewno jednak nie wpłynie na ich pogorszenie. I tym bardziej nie wpłynie na ich pogorszenie, jeżeli tu i ówdzie znajdzie się jeszcze ktoś, kto nie zlęknie się niebezpieczeństwa, że swą nieustępliwością mógłby zarobić sobie na przezwisko „męczennik”.

Václav Havel, Obywatel kultury
Wydawnictwo Agora; Warszawa, 2016
obywatel kultury vaclav havel