tomi notatki z miejsca postojuTomi, miasteczko gdzieś w Poncie, do którego pojechał, było według niego koszmarne. Zimno. Wino zamarza i trzeba je jeść kęsami z dzbana, morze zamarza, nic nie rośnie wokół, brak roślinności, po stepie grasują wciąż bandy Sarmatów i Scytów, a w samym mieście nie lepiej – miejscowi Getowie są takimi samymi barbarzyńcami. Niczego tu, oprócz łuku i strzał, nie kupisz (właśnie kołczan wysłał w prezencie swym rzymskim przyjaciołom), nikt, dosłownie nikt, nie mówi po łacinie. Jest kilku Greków, ale to zdziczali handlarze i pogadać można z nimi tylko o morskich rybach.

Miasto garnizonowe, żadnych wycieczek, bo poza palisadą można oberwać. Wewnątrz palisady też można oberwać. Słowem – to wygnanie Owidiusza jest archetypicznym i uniwersalnym obrazem kondycji artysty w nierozumiejącym go społeczeństwie. Nikt nie wie, że jest poetą, nikt nie czyta poezji. To, co napisał, jest zupełnie bezużyteczne, bo napisane w obcym języku, a dodatkowo napisane dla obcych ludzi, dla innej kultury. Próbował przywyknąć i napisać coś o rybach – jakiś wielki poemat. Nauczył się też greki, żeby napisać odę dla nich i pokazać, kim jest. Nie bardzo to wyszło. Czy ktokolwiek potrzebuje poezji w Tomi? Czy ktokolwiek chciałby posłuchać ody? Jest zima, wokół miasta wilki krążą i gorsze od nich jeszcze watahy scytyjskich jeźdźców. W mieście ludzie rąbią drewno na opał i oglądają walczące ze sobą na podwórku psy.

Tomasz Różycki, Tomi. Notatki z miejsca postoju